Luksja ALBUMS 2018 🦂🐟

Zrobiliśmy podsumowanie roku, każdy z nas miał wypisać 10 lub więcej najważniejszych, najciekawszych lub po prostu najlepszych albumów. Czasu było aż nadto – 12 miesięcy intensywnej eksploracji najróżniejszej muzyki, wachlarz stylistyczny szeroki jak nigdy, często zachwycaliśmy się rzeczami, o których jeszcze kilka lat temu nie mieliśmy pojęcia, że mogą istnieć. Nadszedł wreszcie moment porównania naszych finałowych dziesiątek. Co się okazało:

  1. Mamy identyczne dwa pierwsze miejsca
  2. 8 z 10 albumów nam się pokrywa
  3. 1 album u jednej osoby jest w top10, a u drugiej tuż za
  4. Istnieją dwie płyty „unikalne” dla top10 każdego z nas

Poniżej przedstawiamy 11 najważniejszych i w sumie też najlepszych naszym zdaniem albumów 2018 roku. Na samej górze dwoje zwycięzców, bez żadnych wątpliwości albumy ikoniczne. Dalej kolejność alfabetyczna, z zaznaczeniem że każde wydawnictwo kochamy równie mocno!


Robyn, Honey

Robyn to ikona, legenda i królowa. Jak gdyby nigdy nic wydaje po 8 latach perfekcyjny popowy album, z czterdziestką na karku i bagażem ciężkich życiowych doświadczeń pokazując swoją siłę i przelewając emocje w niezwykle lekko napisane piosenki. Opowiada o rozstaniu, stracie i innych smutnych sprawach w prostych i szczerych słowach – można wręcz odczuć, że śpiewa prosto do nas, chcąc nas objąć ramieniem jak kochająca matka. Muzycznie wyprzedza konkurencję, tworząc przebojowy materiał, oparty na klasycznych house’owych strukturach, ale wzbogacając go o songwriterską wrażliwość. Efektem jest spójna i przemyślana opowieść, która płynie spokojnym rytmem, pochłania ciepłem i powoduje mimowolny spokój w serduszku.

„Because It’s in the Music”


Yves Tumor, Safe in the Hands of Love

Na swoim czwartym albumie (pierwszym wydanym przez Warp) Yves Tumor dokonuje momentami niepojętych rzeczy. Wielokrotnie obnaża się emocjonalnie przed słuchaczem, niemalże wypłakując zdania typu „i can’t recognize myself” . Ponadto, zestawia ze sobą teoretycznie nieprzystające muzyczne elementy – jako przeciwwagę do ekspresyjnych popowych piosenek podaje szorstkie drone’owe pasaże, a wrodzony sensualny magnetyzm świadomie przecina industrialnym ostrzem. Celowo tworzy ten patchworkowy bałagan, specjalnie go brudzi, żeby móc pokazać nam nową wizję piękna, odizolowaną od rzeczywistości i zamkniętą w precyzyjnie zaprojektowanym świecie. Ukazuje nam siebie, siedzącego na tronie, w kowbojskim kapeluszu na głowie i z szyderczo-serdecznym uśmiechem na twarzy.

„Noid”


Amnesia Scanner, Another Life

W obliczu dynamicznego rozwoju technologii często miewamy w głowie najczarniejsze scenariusze i odliczamy godziny do cyfrowej apokalipsy, kiedy roboty przejmą nad nami władzę. A potem pojawia się Amnesia Scanner i czar pryska – sztuczna inteligencja to zaledwie narzędzie, które wciąż wymaga człowieka, żeby móc cokolwiek osiągnąć. Ludzka kreatywność cały czas jest kluczowym elementem do przekraczania granic w muzyce, co fiński duet potwierdza na debiutanckim albumie. AS od początku opierali swoją twórczość na chaosie i destrukcji, jednak teraz dodają do tego niemalże popowy pierwiastek – melodie, „piosenkowość”, nadają chaosowi ludzką postać, oswajając nas tym samym z ponurą wizją zagłady.

„AS Too Wrong”


Beach House, 7

Na najnowszym albumie Beach House dają nam pretekst, żeby na chwilę stanąć w miejscu i odetchnąć od codziennej bieganiny. Popatrzeć przez okno autobusu na pierwszy wiosenny deszcz, zachwycić się pięknem tej konkretnej sekundy życia lub wspomnieć miłą rzecz z przeszłości. Duet zaklina czas i rzeczywistość, pisząc w dobie wszechobecnego cyfrowego szaleństwa proste i piękne melodie, opakowane w delikatne ale też nieoczywiste aranżacje. Całość wykracza daleko poza tradycyjne ramy eterycznego shoegaze’u i dream popu, tworząc różnorodną, spójną całość, która opatula nas jak ciepłym kocem, wdziera się w każdy zakątek i sukcesywnie wypełnia całą dostępną przestrzeń.

„Lemon Glow”


Colin Self, Siblings

Amerykański artysta i choreograf swoim albumem Siblings kończy sześcioletni projekt, w którym zestawiał ze sobą różne dyscypliny sztuki, m.in. performance, operę, rzeźbę i muzykę eksperymentalną. Jego album tylko pozornie wydaje się zbiorem przypadkowych kompozycji, jednak po głębszym wniknięciu w całość widzimy przemyślany i dopracowany obraz. Self jak mało kto żongluje klimatem, stawiając w jednej linii śliczny Foresight, będący czymś na przecięciu wczesnej Kate Bush z ostatnimi nagraniami Perfume Genius, oraz szaleńczo rozpędzony, post-klubowy bop Stay With the Trouble (for Donna)”. Nie sposób się oderwać od tej różnorodnej opowieści, tym bardziej, że przy każdym przesłuchaniu można tu znaleźć coś nowego.

„Stay With the Trouble (for Donna)”


DJ Lilocox, Paz & Amor

To był bardzo dobry rok dla lizbońskiej wytwórni Principe, eksplorującej m.in. kuduro i batidę – gatunki wykorzystujące taneczną spuściznę portugalskich kolonii w klubowym kontekście. W ich barwach ukazały się co najmniej trzy bardzo fajne albumy, z których jako najlepsze wydawnictwo jawi się właśnie debiutancka EPka młodego DJ Lilocoxa. Pięć szalenie chwytliwych numerów skąpanych w gorącym blasku zachodzącego słońca, niezwykle lekkich i porywających do tańca. Od buchającego ogniem środka imprezowej nocy w otwierającym Vozes Ricas aż do melancholijnego przywitania nowego dnia na opustoszałej plaży w zamykającym całość nostalgicznym hymnie Fronteiras.

„Fronteiras”


Rosalía, El Mal Querer

Drugi album katalońskiej artystki w treści bazuje na średniowiecznej powieści romantycznej Flamenca i opowiada o toksycznej relacji dwojga ludzi, jej różnych obliczach i etapach rozwoju. Duże wrażenie robi spójność albumu, to jak kolejne utwory wynikają z siebie nawzajem, a także operowanie dynamiką całości – popowe bangery przeplatają się tu z podniosłymi balladami. Rosalia wchodzi na wyższe poziomy wokalnej ekspresji, całkowicie angażując się w śpiewane teksty, tak że słuchając możemy poczuć emocje jakie nią targają, mimo nierozumienia słów. Muzycznie mamy do czynienia z fuzją tradycyjnego flamenco i nowoczesnej elektroniki, które razem tworzą niezwykle świeżą i gorącą mieszankę.

„Malamente (Cap. 1: Augurio)”


Shygirl, Cruel Practice

Reprezentantka brytyjskiej ekipy NUXXE wydała w zeszłym roku zaledwie 13 minut premierowej muzyki, ale świeżością i intensywnością materiału przebiła niemal wszystkich. Numery produkowane przez
koleżkę z wytwórni Sega Bodegę, aż kipią od nowatorskich pomysłów, wynosząc post-klubowe brzmienie do rangi odrealnionego futurystycznego popu. Sama Shygirl rapuje, melorecytuje, deformuje swój głos, nieraz brzmi groźnie i hipnotycznie, ale przede wszystkim jest ona nowoczesną diwą, która nie ogląda się za siebie, ma wyjebane i falując burzą blond loków wachluje się na scenie.

„Gush”


Slikback, Lasakaneku

Prawdziwa taneczna rewolucja rozgrywa się na naszych oczach we wschodniej Afryce pod skrzydłami wizjonerskiej ekipy Nyege Nyege. Wydawany przez ich label Hakuna Kulala, kenijski producent wykracza w swoich utworach poza wszelkie ramy muzyki klubowej. Slikback z dziecięcą wręcz wyobraźnią, bez żadnych ograniczeń bawi się pociętymi samplami, polirytmicznymi strukturami i całą masą dziwacznych dźwięków. Trudno nawet jednoznacznie określić, z czym mamy do czynienia – z jednej strony plemienna rytmika wywodząca się z gqomu, z drugiej zaś futurystyczne brzmienia sceny basowej i footworku. Na pewno jest to fantastyczna przygoda, której nie będziemy żałować ani przez chwilę.

„Ascension”


Smerz, Have Fun

Dwie Norweżki, kryjące się za projektem Smerz, według legendy rzuciły w pewnym momencie studia, by zająć się całkowicie tworzeniem muzyki. Ich druga EPka w naturalny sposób rozwija pomysły zarysowane w 2016 roku na debiutanckim Okey. Oszczędne brzmieniowo kompozycje wychodzą równolegle z alternatywnego r&b i mrocznej muzyki basowej, by spotkać się gdzieś po środku, próbując znaleźć konsensus między kobiecą delikatnością i szorstką elektroniką. Pozornie te piosenki mogą się wydawać zaledwie szkicami, ale to właśnie brak oczywistości i niejednoznaczność stanowią o sile tego materiału.

„Worth It”


SOPHIE, OIL OF EVERY PEARL’S UN-INSIDES

Choć o tym albumie powiedziano i napisano już chyba wszystko i wszędzie, to nie sposób pominąć istotności SOPHIE jako artystki będącej niejako twarzą środowisk transseksualnych i niebinarnych. Zasłużenie gości na stałe w mainstreamie produkując piosenki dla gwiazd popu (m.in. Charli XCX), a na swoim debiutanckim albumie pokazuje wnętrze samej siebie, będąc świadomą zarówno swoich słabości ale przede wszystkim swojej siły. Robi to w niespotykanej dotychczas formie kolorowej, jaskrawo-pastelowej symfonii, na której łączy bubblegum bass, noise, ambient i post-industrial, bez skrupułów żonglując nastrojami, idąc notorycznie na przekór i poruszając szczerością najtwardsze serduszka.

„It’s Okay to Cry”

Dodaj komentarz